Paulo Fonseca uciekał z Ukrainy. “Obudziły nas bomby”

Paulo Fonseca
Paulo Fonseca PressFocus

Są takie momenty, w których piłka nożna wydaje się bzdurą. W których nieśmiertelny cytat z Billa Shankly’ego o futbolu jako czymś ważniejszym niż sprawa życia i śmierci, brzmi jak nieśmieszny żart. Dlatego w pierwszej części dzisiejszego SerieALL’a, w której zazwyczaj skupiamy się na jakiejś drużynie lub którymś z piłkarzy, tym razem przeczytacie fragmenty wywiadu z Paulo Fonsecą, byłym trenerem AS Roma, którego tragedia Ukrainy dotknęła osobiście.

  • W dniu wybuchu wojny w Ukrainie, Paulo Fonseca przebywał tam wraz z rodziną
  • W rozmowie z “La Gazzetta dello Sport” opowiada o swojej ucieczce z Kijowa
  • Fonseca nie kryje żalu do innych ludzi futbolu, że tak mało mówią o dramacie Ukrainy

Niech całe Włochy o tym mówią

Zanim Fonseca trafił do Romy, przez trzy lata prowadził Szachtar Donieck. W Ukrainie poznał swoją późniejszą żonę, Katerynę. W czasie rosyjskiego ataku, przebywał wraz z nią w Kijowie. Musiał uciekać ze swojego domu. Jak czytamy w „La Gazzetta dello Sport”, teraz chce wykorzystać popularność, by otworzyć ludziom oczy. W Polsce by nie musiał – doskonale zdajemy sobie sprawę, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Włochy są w tej kwestii dużo gorzej poinformowane. Mimo wszystko oddajemy głos Fonsece i zamieszczamy poniżej transkrypcję fragmentów wywiadu, jakiego udzielił największemu włoskiemu dziennikowi sportowemu.

Paulo Fonseca: mieliśmy tego dnia lecieć. Usłyszeliśmy bomby

Jak powstrzymać Rosję, która również zagraża użyciu broni jądrowej?

Nie jestem politykiem, ale na przykład jestem zwolennikiem strefy zakazu lotów. To prawda, że ​​Rosja ma bombę atomową, ale pozwalamy, by Putin stał się zbyt silny. A to nie jest tak, że on nie odczuwa strachu przed społecznością międzynarodową. Jeśli nie zatrzyma się teraz, trudniej będzie to zrobić później. Najgorsze dopiero nadejdzie. Problemem są też elektrownie jądrowe. Z tym człowiekiem nigdy nie wiemy, co może się stać. On jest głównym winowajcą. Ci, którzy go wspierają, chyba potrzebują pomocy psychologicznej.

Na Zachodzie są tacy, którzy chcieliby, aby Ukraina poddała się, aby uniknąć najgorszego.

Łatwo stwierdzić na odległość. Gdyby Rosjanie najechali Włochy lub Portugalię, czy nie walczylibyśmy? Nie ma nic cenniejszego niż wolność. Wiele krajów się teraz boi. Gruzja, Mołdawia, kraje bałtyckie, Polska. Jeśli Putin wygra tę wojnę, będzie to problem dla całego świata.

Czy to prawda, że ​​we wschodniej części Ukrainy panuje inny nastrój w stosunku do Rosjan?

To nie jest takie. Problem w tym, że w 2014 roku świat przymykał oko na Donieck i Donbas. Mam tam wielu przyjaciół i nikt nie chciał być częścią Rosji. Informacje są manipulowane, Rosjanie nie znają prawdy, ale w przyszłości to ludzie poniosą konsekwencje.

Jak przebiegła ucieczka z Kijowa?

To był koszmar. Był 24 lutego. Tego dnia o godz. 10 mieliśmy z rodziną lot do Portugalii. Ale o 4:30 usłyszeliśmy spadające pierwsze bomby. Przestraszyliśmy się. Mój przyjaciel Darijo Srna (dyrektor sportowy Szachtara Donieck i jego były piłkarz – przyp. red.) zaprosił mnie do hotelu Opera, gdzie była drużyna. Schroniliśmy się w bunkrze. Był tam też Roberto de Zerbi, byli Brazylijczycy z rodzinami. Dzieci spały na podłodze w śpiworach. Byliśmy przerażeni. Potem moja ambasada zorganizowała minivana i trzema rodzinami wyjechaliśmy do Mołdawii. To była straszna podróż. Trzydzieści godzin bez zatrzymywania się. Chyba, że w korkach, gdzie przemieszczaliśmy się z prędkością 5 km/h. Dosłownie nad głowami przelatywały samoloty. Ludzie wokół nie mogli znaleźć ani paliwa, ani jedzenia. Dopiero gdy dotarłem do granicy z Rumunią, zacząłem, że tak powiem, odpoczywać. Moja żona cały czas płacze, bo mamy przyjaciół i krewnych w całej Ukrainie. Teraz dzięki mojej federacji zostałem ambasadorem pokoju i pracujemy nad znalezieniem schronienia, pracy i szkoły dla uchodźców. Oczywiście jesteśmy w stanie pomóc niewielkiej części z milionów uciekających.

Masz za złe osobom ze świata piłki, że wiele z nich milczy?

Wiele wielkich osobistości futbolu nie powiedziało nic o wojnie. Chciałbym, żeby zajęli stanowisko. To jest chwila.

Mecz kolejki

Napoli – Milan 0:1. Pierwszy raz w historii tego cyklu wybieramy mecz kolejki ze względu na jego znaczenie dla układu tabeli i marki drużyn, a nie na podstawie realnego przebiegu spotkania. Wszystko dlatego, że w 28. kolejce Serie A nie było żadnego meczu zasługującego na wyróżnienie. Dosłownie – żadnego. To tym bardziej niepokojące, bo stało się już dłuższą tendencją. Mecze między najlepszymi coraz rzadziej nie rozczarowują, co przecież jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. Jeszcze kilka tygodni temu żyliśmy z przeświadczeniem, że oglądając ligę włoską, zapewniamy sobie widowisko za każdym razem, gdy włączymy telewizor. Do tego masę bramek, bo przecież nigdzie nie strzelało się więcej niż w Serie A.

Napoli z Milanem nie zagrały tak, by ten mecz zapamiętać na lata, ale potwierdziło się to, o czym pisaliśmy niedawno w przypadku drużyny Luciano Spallettiego – nawet gdy została ona liderem Serie A, nie przekonywała do tego stopnia, że pozostanie nim na długo.  Przegrała już przy pierwszym solidnym teście. Milan za to w rundzie rewanżowej do zwycięstwa nad Interem dopisał kolejny triumf z głównym rywalem do tytułu. Stefano Pioli jednak wciąż pozostaje przy swoim – faworytem do wywalczenia Scudetto nadal są obrońcy tego trofeum: – Tabela nadal nie jest aktualna (Inter ma zaległy mecz z Bologną do rozegrania – przyp. red.). Przykro mi, że wciąż nie wszystkie mecze zostały odrobione i nie mamy pełnego obrazu. Byłoby właściwie, aby w tym momencie sezonu wszyscy mieli tyle samo meczów ligowych na koncie. Jeśli chodzi o mecz z Napoli, to naszym pomysłem było wystawienie pomocy, która będzie miała formę, jakość i siłę. Staraliśmy się pracować z udziałem Bennacera i Kessiego za plecami defensywnych pomocników rywala. Wykonaliśmy wielką i dobrą pracę, byliśmy w grze do samego końca. To dobry występ, teraz czekają nas kolejne newralgiczne mecze.

Wydarzenie kolejki

Szósty (!) z rzędu remis Genoi. Gdyby przy zatrudnianiu Alexandra Blessina ktoś władzom Genoi powiedział, że drużyna pod jego wodzą nie przegra sześciu kolejnych meczów, pewnie w ruch poszłyby szampany. Problem w tym, że nowy szkoleniowiec Rossoblu także… nie wygrywa. Sześć meczów, sześć remisów, z czego aż cztery 0:0, tylko dwie strzelone bramki. W ten sposób ani o krok Genoa nie przybliżyła się do utrzymania. I za bardzo nadziei na przyszłość nie widać.

Piłkarz kolejki

Lautaro Martinez (Inter). Przed tygodniem wyróżniliśmy Giovanniego Simeone, który tak przełamał swoją bramkową niemoc, że zdobył hat tricka. Identycznym wyczynem na identycznym zakręcie swojej formy popisał się teraz jego rodak, Lautaro Martinez. Ironia losu polega na tym, że gdy poprzednio Argentyńczyk zdobywał ligowego gola dla Interu, jego zespół wygrał 5:0 z Salernitaną. Dopiero następne starcie z tym rywalem i – nota bene – kolejne zwycięstwo 5:0 przyniosło przełamanie. A goli mógł strzelić jeszcze więcej, bo dwóch okazji nie wykorzystał. Tak czy inaczej – doceniamy.

Polak kolejki

Wojciech Szczęsny. Patrząc przed kolejką na rozpiskę meczów i widząc w niej starcie Juventusu ze Spezią, można było śmiało zakładać, że Wojtka Szczęsnego nominacja w tej kategorii ominie. Rzeczywistość okazała się taka, że Polak wybronił Juventusowi zwycięstwo w tym spotkaniu. Do tego stopnia, że niektóre serwisy wpisały go nawet do jedenastki kolejki. „La Gazzetta dello Sport” napisała bardzo obrazowo: Juventus ma kolejnego Vlahovicia w bramce.

Przy okazji warto też wspomnieć o innym doskonałym występie naszego golkipera – Łukasza Skorupskiego – który bardzo przyczynił się do remisu Bologny z Torino (0:0) oraz o kolejnej bramce Krzysztofa Piątka, który wykorzystał swoją jedyną sytuację w meczu z Weroną i zapewnił sobie niemal identyczne ratio bramek (stosunek minut na boisku do strzelonych goli), jakie przed odejściem do Juventusu wykręcił we Florencji niejaki Dusan Vlahović.

Gol kolejki

Felipe Anderson (w meczu Cagliari – Lazio 0:3). Mimo, że mecz na Sardynii był już kilka dni temu, podobno obrońcy Cagliari do dziś są wkręceni w tamtejszą murawę. Na filmie od 2:13.

Komentarze