W tym sezonie pokonują gigantów, w kolejnym chcą do nich dołączyć. Jak wysoko mierzy Monza?

Luca Caldirola
Luca Caldirola IMAGO/Nicolo Campo

Pokonanie w jednym sezonie takich rywali, jak Juventus (i to dwukrotnie), Inter i Napoli, to nie lada sztuka. Kłopoty z odniesieniem zwycięstw nad takim zestawem rywali mają często nawet zespoły z ligowej czołówki. W ostatnich latach ekipą spoza topu, która specjalizuje się w straszeniu mocniejszych od siebie jest Sassuolo, ale Neroverdi grają w Serie A od dekady i mają już w tym doświadczenie. Co innego, gdy takiej sztuki dokonuje absolutny beniaminek. Monza, bo o niej mowa, stała się solidnym ligowym średniakiem w swoim pierwszym sezonie w Serie A, a ambicje Silvio Berlusconiego i Adriano Gallianiego sięgają dużo dalej, niż tylko załapanie się do górnej części tabeli.

  • Na trzy kolejki przed zakończenie sezonu 2022/23 Serie A Monza zajmuje dziewiąte miejsce w tabeli.
  • Jako beniaminek w swoim pierwszym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej znalazła patent na czołowe włoskie kluby
  • Monza w pokonanym polu potrafiła zostawić takie drużyny jak Napoli, Inter czy Juventus

Ambicje Monzy sięgają dużo dalej

Gdy tuż po historycznym, pierwszym w dziejach klubu awansie do Serie A słyszeliśmy z ust Silvio Berlusconiego, że dla Monzy to dopiero początek drogi, której zwieńczeniem ma być scudetto i wygranie Ligi Mistrzów, uśmiechaliśmy się pod nosem. Jego klub awansował do Serie A dzięki zajęciu czwartego miejsca w Serie B i wygraniu baraży, więc radość z sukcesu mogła wyzwolić w Silvio dużą dawkę pozytywnych emocji. Gdy euforia opadła, na U-Power Stadium pojawiły się nieco mniej szumne, ale wciąż bardzo ambitne zapowiedzi. Monzy nie miała interesować walka o utrzymanie, celem były europejskie puchary. 

Ówczesny trener Biancorossich Giovanni Stroppa dostał w letnim mercato wzmocnienia, o jakich szkoleniowcy beniaminków mogą co najwyżej pomarzyć. Mistrz Europy Matteo Pessina, reprezentanci Włoch – Alessio Cragno, Gianluca Caprari czy Stefano Sensi, a także bardzo jakościowi ligowi wyjadacze – grający wcześniej w Atalancie i Napoli Andrea Petagna, ściągnięty z Arsenalu Pablo Mari, były gracz Sassuolo Marlon czy utalentowany, ale będący bez szans na regularną grę w Juventusie Nicolo Rovella. Jak na beniaminka były to luksusowe ruchy, które zespołom wchodzącym do Serie A właściwie nigdy się nie zdarzają. 

Zwykle zasada jest prosta – sięga się po podstarzałych zawodników z dużym doświadczeniem w Serie A, którzy na koniec kariery chcą sobie jeszcze dorobić, dokłada się do tego tanich piłkarzy z zagranicy, a brakujące miejsca łatają gracze wcześniej występujący w Serie B. Efektem w ostatnich latach zazwyczaj były spadki pierwszoroczniaków do Serie B. Nie liczymy rzecz jasna „fałszywych” beniaminków z 2007 roku, czyli Juventusu i Napoli, które po sporych perturbacjach z przytupem wracały do elity i ściągały graczy za grube miliony. Monza wydała dość duże pieniądze, ale zrobiła to rozsądnie. Jedyni gracze, którzy faktycznie nie wypalili, to Andrea Ranocchia i Alessio Cragno. Ten pierwszy miał wnieść doświadczenie, ale na samym początku sezonu doznał kontuzji i zdecydował się zakończyć karierę. Cragno przegrał walkę o miejsce w bramce ze świetnie się spisującym Michele Di Gregorio, choć może to właśnie dzięki obecności byłego bramkarza Cagliari dotychczasowy numer 1 w Monzy rozegrał najlepszy sezon w karierze.

Oni stanowią o sile Monzy

W tej zajmującej cały akapit wyliczance wciąż nie ujęliśmy wszystkich nazwisk, które stanowią o sile Monzy. Najlepsi strzelcy zespołu – Carlos Augusto, Patrick Ciurria i Dany Mota wywalczyli z lombardzką ekipą awans do Serie A i na tym poziomie dopiero zadebiutowali. Kompletnie nie widać po nich braku doświadczenia, a po kapitalnych występach w obecnym sezonie latem mogą się spodziewać ofert z klubów ze ścisłej czołówki. Jednak kluczowa dla tego projektu postać pojawiła się w szatni najpóźniej – chodzi rzecz jasna o trenera. Wspomniany wcześniej Giovanni Stroppa – stary znajomy Berlusconiego i Gallianiego z czasów Milanu – jest specjalistą od awansów z niższych lig. Do Serie B wprowadzał Foggię, do Serie A Crotone i właśnie Monzę. Problem w tym, że po raz kolejny włoska elita okazała się dla niego zbyt wysoko zawieszoną poprzeczką. Po sześciu kolejkach Biancorossi mieli na koncie tylko punkt. Monza wyglądała jak zbiór zawodników, którzy widują się tylko przy okazji meczów i zupełnie przypadkowo noszą te same koszulki. 

Decyzja o zwolnieniu Stroppy została podjęta szybko i słusznie, ale nazwisko jego następcy było sporą niespodzianką. Pracujący do tej pory tylko w piłce młodzieżowej Raffaele Palladino szybko postawił całe towarzystwo do pionu, oczyścił atmosferę w szatni i na dzień dobry pokonał Juventus, a potem od razu dołożył kolejne dwie wygrane, za każdym razem bez straty gola. Cztery punkty z Interem, cztery z Fiorentiną, sześć z Juventusem, wygrana z Napoli i remis z Romą. Kto wie, może gdyby 39-letni trener pracował z zespołem od początku, Monza rzeczywiście walczyłaby o europejskie puchary. Gdyby Biancorossi w pierwszych sześciu kolejkach zdobyli choćby połowę punktów, dziś byliby tylko punkt za plecami szóstej w tabeli Romy. 

Tak grająca Monza to dla Silvio Berlusconiego jasny sygnał, że plan wprowadzenia klubu na europejskie salony idzie w bardzo dobrym kierunku. Już nie możemy się doczekać kolejnego mercato na U-Power Stadium, bo choć teraz wystarczy utrzymać zespół na fali wznoszącej, to i tak jesteśmy pewni, że pieniędzy na solidne wzmocnienia nie zabraknie. Ponad dwadzieścia lat temu wielką sensację sprawił inny absolutny beniaminek – Chievo, zwane wówczas „Chievo dei miracoli” przez cud, jakim dla wielu był awans do pucharów kompletnie lekceważonej przez wszystkich ekipy. Po dwóch dekadach od tamtych wydarzeń awans do pucharów Monzy na pewno nie byłby już nazywany cudem. W tym sezonie Biancorossi pokazali, że nikt nie ma prawa ich lekceważyć. W kolejnym spróbują zrobić kolejny krok naprzód.

Piotr Dumanowski i Dominik Guziak, Eleven Sports

Komentarze