Jak biurokracja zabija Calcio

Alvaro Morata
Alvaro Morata PressFocus

W drugim sezonie z rzędu żaden włoski klub nie zdołał awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Porażka Juventusu 0:3 z Villarreal to kompromitacja Bianconerich. Wynik nie oddaje przebiegu meczu, który do błędu Daniele Ruganiego był bardzo wyrównany, z przewagą Turyńczyków, ale po końcowym gwizdku nie ma to żadnego znaczenia. Włosi przez lata zaniedbań sami ukręcili na siebie bat i wpadli w spiralę złych wyników na europejskich salonach. 

  • Juventus w fatalnym stylu pożegnał się w tym sezonie z rozgrywkami Ligi Mistrzów
  • W ćwierćfinale tych rozgrywek ponownie zabraknie drużyny z Półwyspu Apenińskiego
  • Wpływ na to niewątpliwie mają zaniedbania, których nie brakuje we włoskiej piłce

Kolejne rozczarowanie

Ta edycja Ligi Mistrzów zanim się na dobre rozpoczęła dla włoskich drużyn już się zakończyła. Drugi raz z rzędu żaden reprezentant Serie A nie załapał się do najlepszej ósemki w Europie. Ostatnią włoską ekipą w ćwierćfinale LM była Atalanta w sezonie 2019/2020. Bergamczycy po rozbiciu Valencii postawili się wielkiemu PSG, długo prowadząc po golu Pasalicia i byli o krok od półfinału tamtej edycji Champions League. To był ostatni godny występ włoskiej drużyny w tych rozgrywkach. 

Dwie ostatnie próby podboju piłkarskiej Europy zakończyły się kompletnym fiaskiem. Jedna drużyna w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, gdy dla wielu dopiero zaczyna się poważne granie, to minimum przyzwoitości. Zwłaszcza, gdy swoich reprezentantów na tym etapie mają choćby Portugalczycy. W zeszłym sezonie było to FC Porto, eliminując po drodze Juventus, a obecnie świetny wynik uzyskali piłkarze Benfiki. 

Do takiego stanu rzeczy kibice Serie A muszą się przyzwyczaić. Nie ma argumentów przemawiających za tym, by nagle coś miało się zmienić. Tendencja jest spadkowa i trudno będzie w krótkim czasie ją odwrócić. Dopóki włoskie klubu nie wybudują nowych stadionów, dopóty nie będą miały czego szukać w europejskich pucharach. Przychody osiągane przez drużyny Serie A z tak zwanego dnia meczowego wypadają bardzo blado na tle innych, silniejszych lig europejskich, które Włosi chcieliby gonić. Kluby Premier League zarabiają trzy razy więcej, drużyny z La Liga dwa razy więcej, a mówimy tylko o wpływach dotyczących stadionu. To setki milionów euro, których brakuje w klubowej kasie. Jeszcze gorzej wygląda to, gdy dorzucimy do tego kwoty osiągane ze sprzedaży praw telewizyjnych. Tu mówimy już nie o milionach, a o miliardach euro. Obecnie to błędne koło, w które Włosi wpadli na własne życzenie. Bez większych pieniędzy poziom ligi nie pójdzie do góry, a bez tego nie da się osiągnąć większych wpływów. 

Właściciel Fiorentiny Rocco Commisso dobrze zdaje sobie z tego sprawę i od momentu, w którym przejął drużynę z Toskanii non stop powtarza o potrzebie wybudowania nowego stadionu, bo to najprostsza droga by zwiększyć wpływy do klubowej kasy i wznieść go na wyższy poziom. To dotyczy prawie każdej drużyny z poziomu Serie A i Serie B. Problem w tym, że gdy w calcio pojawiają się takie osoby jak pan Commisso, pełne ambicji i mające ogromne zasoby finansowe, to odbijają się od sławnej włoskiej biurokracji. Właściciel Fiorentiny, po miesiącach walki z urzędnikami, uzyskał zgodę na renowację Stadio Artemio Franchi. Konserwator zabytków nie pozwolił na zburzenie stadionu i budowę nowego obiektu, dlatego trzeba było pójść na kompromis. Fiorentina będzie mieć odremontowany stadion, choć nie taki o jakim marzy ich właściciel. Gorzej wygląda sytuacja w Rzymie. Od ilu lat słyszymy o nowym stadionie Romy? Przepychanki z władzami miasta, masa medialnych spekulacji, przeróżne projekty i po 10 latach kończy się na pięknych, niezrealizowanych wizjach. W styczniu włoskie media informowały, że nowi właściciele, panowie Friedkin spróbują podjąć rękawicę i podjąć walkę o nowy stadion, ale trudno uwierzyć, by mieli tę batalię szybko wygrać. Gdy obserwujemy, od wielu lat syzyfową pracę właścicieli włoskich klubów i ich starania o budowę nowych stadionów, dochodzimy do wniosku, że tylko wielki turniej, Mistrzostwa Świata lub Mistrzostwa Europy mogą dać Włochom nadzieję na lepsze jutro. Włoska Federacja stara się o organizację Euro w 2032 roku. To odległa perspektywa, ale zaczyna pojawiać się jakaś nadzieja, że Włosi zmuszeni okolicznościami wybudują nowe stadiony i spóźnieni o kilkanaście lat dogonią piłkarską Europę na gruncie infrastruktury. 

Brak pieniędzy to nie jedyny problem. Byłoby to za duże uproszczenie. Kluczowe jest też to, by potrafić te pieniądze wydawać. Trudno usprawiedliwić władze Juventusu, które rok w rok odpadały z Ligi Mistrzów z drużynami o wiele biedniejszymi. Ajax, Lyon, Porto, Villarreal – ta wyliczanka jest za długa. To lista wstydu Bianconerich. Może się to przytrafić każdemu. W ostatnich kilku latach zdarzało się, że Real Madryt odpadał po dwumeczu z Ajaxem, Manchester City nie dał rady Monaco, ale były to przypadki jednostkowe. Dla Juventusu odpadnięcie z drużyną ze średniej półki to już niestety norma. Budżet Bianconerich o ponad 300 milionów euro przewyższa finanse FC Porto czy Villarreal. W przypadku Juve można mówić o problemie związanym z mentalnością. Sławne „Corto muso” Massimiliano Allegrego, wedle którego styl, liczba sytuacji nie mają znaczenia, liczy się tylko wynik. Problem w tym, że styl jest istotny. Styl często w ogólnym rozrachunku przekłada się na wynik. Jeśli w meczu ligowym ze Spezią, czy z Cagliari zadowalasz się jednobramkowym prowadzeniem to nie budujesz mentalności, która jest potrzebna by wygrywać w Europie. Juventus był lepszy od Villarreal. Do 75 minuty. Powinien prowadzić po pierwszej połowie, ale zabrakło skuteczności. Gdyby Vlahović trafił do bramki, a nie w poprzeczkę, to pewnie Bianconeri graliby dalej. Problem w tym, że z kolei w pierwszym meczu zabrakło odpowiedniej mentalności, by po golu zdobytym w 37 sekundzie poszukać drugiego, a nie bronić się przez 90 minut. To różni drużyny zwycięskie od tych przegranych. 

Piotr Dumanowski i Dominik Guziak – Eleven Sports

Komentarze

Comments 5 comments

Rzecz ma tytuł: “Jak biurokracja zabija Calcio”.
Przeczytałam zarekomendowany ostatni akapit:
“(…) Gdyby Vlahović trafił do bramki, a nie w poprzeczkę, to pewnie Bianconeri graliby dalej…”-
— Matko. Zespół odpadł po 10ciominutowej serii błędów: obrońca skosił w pk, drugi spał przy 0-2, tenże grał ręką w pk (jego specjalność).
Z Porto odpadli gdy przy wolnym Oliveiry gwiazdor odwrócił się w murze chroniąc swą piękną zoperowaną twarz i już do awansu było trzeba 2ch goli przy stanie 4-4 i bilansie wyjazdowych. Nic nie ma do tego “corto muso”.
Może dosyć tego pieprzenia dowolnych prawd objawionych, głównym tematem powinny być ostatnie mecze dopóki nowa kolejka nie przejmie prymatu.

Faktem jest, że ostatni włoski klub wygrał europejski puchar w 2010r. Nie można mieć pecha przez 12 lat. Coś nie gra. Infrastruktura i stadiony są problemem, ale to wynika też z sytuacji w kraju. Biurokracja nie dotyczy przecież tylko sportu. Jeśli nie potrafią inaczej tego zrobić, to trzeba liczyć, że dostaną to Euro 2032. Decyzja ma być podjęta za rok i podobno wszystko jest dogadane: 2028 w UK, 2032 w Italii, która się wycofała z oferty w 2028r. Ta impreza jest bardzo potrzebna, bo większość włoskich stadionów, to baza z Italia 90!!! Część poddano renowacji, część jest nowych: Juventus, ale to wyjątki. Jak patrzę na to, jak ociągają się z nowym San Siro, to dochodzę do wniosku, że Włosi muszą mieć bat nad głową, żeby coś nowego zbudować, dlatego to euro jest kluczowe dla ligi, jak i całej włoskiej piłki.

“…Nie można mieć pecha przez 12 lat…”– ??
To nie “pech” lecz zła praca grajka kupionego za 85mln, a wręcz sabotaż w przypadku tamtego biorącego 30 rocznie.
Pewnikiem zawiniła biurokracja. Motto tego artykułu z przyjemnością jeszcze wypomnę.
Pouczanie Włochów o tym co “zabija calcio” jest ze strony Polaków groteskowe.