Arkadiusz Milik nie zmienił klubu w letnim oknie transferowym i został w Napoli. Klub nie zgłosił go do rozgrywek Serie A i Ligi Europy. Sytuację oceniają dla nas Piotr Dumanowski i Dominik Guziak z Eleven Sports.
“Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Jeśli odniesiemy sagę związaną z odejściem Arkadiusza Milika z Napoli do słów Alfreda Hitchcocka, to rzeczywiście praktycznie wszystko układało się według modelu legendarnego mistrza suspensu. Najpierw sensacyjna informacja o zainteresowaniu ze strony Juventusu. Później zniknięcie z Turynu (akurat niezbyt tajemnicze) pomysłodawcy transferu Polaka, Maurizio Sarriego. Następnie nagły zwrot akcji i oferta Romy. Po drodze wątki poboczne związane z rzekomym zainteresowaniem Lipska, Tottenhamu czy Evertonu. Napięcie rosło z każdym dniem okienka transferowego. Ale gdy film dobiegł końca, kurz opadł i zagadka miała zostać rozwiązana, okazało się, że… zamiast filmu oglądamy serial, rozstrzygnięcie poznamy w jednym z kolejnych odcinków, a producentem całej serii jest prezydent Napoli, Aurelio De Laurentiis. To on w tej całej historii pisał też scenariusz, obsadził się w roli “czarnego charakteru” i teraz sam zdecyduje, ile epizodów sagi przed nami.
W tym momencie sytuacja jest jasna. Arkadiusz Milik ma jeszcze rok kontraktu w Neapolu, więc rozmowy z potencjalnym nowym pracodawcą może prowadzić dopiero w styczniu. Nie został wpisany na listę zawodników, którzy będą występować w Serie A. Nie będzie trenował z pierwszym zespołem, a mecze Napoli może oglądać tylko z trybun albo w telewizji. Jego położenie nie jest łatwe, bo na niecały rok przed Mistrzostwami Europy istnieje prawdopodobieństwo, że nie zagra nawet przez cały sezon – jeśli w styczniu dogada się z nowym klubem, kontrakt z Napoli wciąż obowiązuje do czerwca. Oczywiście istnieje możliwość, że De Laurentiis zmięknie i uzna, że lepsze kilka milionów za Milika w styczniu niż figa z makiem w czerwcu. Tyle, że to facet, który kiedyś w obliczu plotek o odejściu Ezequiela Lavezziego publicznie przekazał swoje zamiary wobec agenta piłkarza: “jeśli zacznie się wydurniać, odrąbię mu jaja”. Innymi słowy – łatwo nie będzie.
Po zakończeniu okienka transferowego, gdy już było jasne, co czeka Milika, pojawiły się głosy, że Polak stał się ofiarą własnej chciwości. Mówiąc bardziej obrazowo – miał tak mocno uprzeć się na przejście do Juventusu, że przestał zwracać uwagę na jakiekolwiek inne (wciąż znakomite finansowo) oferty. Nie tylko te z Rzymu, Florencji czy spoza Włoch, ale także te wcześniejsze z Neapolu, gdy chciano mu zaproponować nową umowę. Zagrał va banque, ale się przeliczył i teraz czeka go zasłużona piłkarska plajta. Ale czy rzeczywiście Milik okazał się tak słabym strategiem, a pójście na wojnę z De Laurentiisem było misją samobójczą?
Postaw się przez chwilę, drogi Czytelniku, w sytuacji Arka. Masz 26 lat, niebawem dobiegnie końca Twoja umowa z Napoli, w którym spędziłeś cztery sezony. Sportowo ten czas upłynął pod znakiem nieudanej (choć momentami zaciętej) walki o scudetto z Juve, gry w Lidze Mistrzów, udało się nawet sięgnąć po pierwsze w karierze trofeum – Puchar Włoch. Niby nieźle, ale za chwilę wkraczasz w najlepszy piłkarsko wiek. Przychodzi oferta z Juventusu, więc zadajesz sobie pytanie: “chcę grać w klubie, który od lat odgraża się, że dogoni Juventus, czy w klubie, którego Napoli dogonić nie było w stanie? Chcę grać w Lidze Mistrzów, czy celować w wygranie Ligi Mistrzów?”. Racja, pewnie nie będziesz wychodzić regularnie w pierwszym składzie, bo pozycja Cristiano Ronaldo czy Paulo Dybali jest niepodważalna, ale umówmy się co do jednej rzeczy. W Neapolu nawet cię lubili, na mieście klepali po plecach, ale róże i czekoladki kupowali komuś innemu. Ile razy musiałeś czytać nagłówki w stylu “kontuzja Driesa Mertensa, Milik znów wraca do wyjściowej jedenastki”? No właśnie. Czy nie fajnie byłoby zamienić nazwisko Belga na jakieś inne? Nawet kosztem czekającej Cię wojny z wszechmocnym presidente?
Milik podjął więc odważną decyzję i zaczął realizować swój plan. Musiał mieć świadomość, że każdy, kto zaczynał machać szablą przed nosem De Laurentiisa, często miał po chwili przed nosem lufę czołgu wycelowaną prosto w siebie. Widział w Neapolu już wiele, między innymi to, jak prezydent klubu tłumił rewoltę swoich piłkarzy kilka miesięcy temu. Może nie był naocznym świadkiem przepychanek podczas sprzedaży Higuaina do Juve, ale widział, jak sternik Napoli skutecznie utrudnił Allanowi podpisanie kontraktu życia z PSG. Mimo, że ostatnio Brazylijczyk u Gennaro Gattuso został zdegradowany do roli drugoplanowej postaci, to uwolnienie się ze szponów Aurelio i przejście do Evertonu też nie było proste. Taka decyzja nie mogła zostać podjęta pochopnie.
Faktem jest, że Polak chyba nie docenił uporu swojego szefa w kwestii robienia interesów nie tylko z Juve, ale z kimkolwiek. Nawet gdyby Napoli było na skraju bankructwa i do uratowania brakowało 30 milionów euro z transferu Milika do Turynu, to mając w pamięci historię z Pipitą De Laurentiis wolałby wysadzić się w powietrze razem z całym Stadio San Paolo, niż dobić targu. A skoro znieważyłeś go odrzucając propozycje nowej umowy i chciałeś iść do tego cholernego Turynu, to nie pójdziesz nigdzie.
Milik ma jednak kilka argumentów, które go bronią. Nawet po tym, jak było jasne, że Juventus nie jest w stanie dogadać się z De Laurentiisem i szans na założenie biało-czarnej koszulki na razie nie będzie. Po pierwsze – COVID-19 sprawił, że negocjacje z niektórymi klubami są zapewne trudniejsze, ale przez pandemię przerwa między letnim a zimowym okienkiem transferowym to tylko trzy miesiące. Jeśli De Laurentiis w styczniu wyciągnie kalkulator i stwierdzi, że lepiej jednak dodatkowo zamortyzować kosztowny transfer Victora Osimhena i pozwoli odejść Milikowi od razu, potencjalny nabywca nie będzie musiał już wydawać fortuny, co w obecnej sytuacji ekonomicznej jest ważne. Jeżeli ADL pozostanie przy swoim, to napastnik podpisze umowę z takim klubem, który będzie odpowiadał tylko jemu, a nie De Laurentiisowi. W obu przypadkach powinien startować z lepszej pozycji niż teraz, a kasa, która nie pójdzie na konto szefa Napoli będzie mogła oznaczać jeszcze wyższe zarobki w nowym klubie.
W takiej sytuacji nie powinien już rozważać np. przejścia do Fiorentiny. W przeciwnym razie byłoby to małżeństwo z bogatą, dobrze gotującą żoną, która niestety wygląda bardziej jak poczciwy Beppe Iachini w spódnicy niż piękna Diletta Leotta. Toskański klub co prawda też toczył twarde boje o Milika z prezydentem Napoli, w grę wchodziły kombinacje z przedłużaniem kontraktu tylko po to, by wypożyczyć Polaka. Finansowo oferta też wyglądała dobrze, ale Milik miał niespecjalnie garnąć się do gry w Violi. I wiecie co? Jeśli miałby tam utknąć na kilka lat, to my mu się nie dziwimy. Bo na Artemio Franchi piłką na europejskim poziomie w najbliższym czasie chyba raczej nie zapachnie, a ostatnio więcej poważnych piłkarzy stamtąd ucieka, albo przychodzi, by podpisać ostatni kontrakt w życiu (z całym szacunkiem do Ribery’ego! Franck, graj we Florencji nawet do czterdziestki!).
Co z reprezentacją Polski? Powiecie, że skoro Milika czeka odpowiednik Klubu Kokosa w Neapolu, to na zgrupowaniu w listopadzie też nie ma prawa się pojawiać. Czyli idąc tym tropem w ciągu miesiąca nagle przestanie być jednym z trzech najlepszych polskich napastników, choć przez ostatnich siedem lat gdy tylko był zdrowy grał we wszystkich najważniejszych meczach kadry? Tu nie chodzi o zasługi, bo Arek nie ma 36 lat i nie dostaje powołań, by wejść na końcowe pięć minut, dobić do 100 występów i zgarnąć pamiątkową paterę. Dajmy mu czas, by poukładał sprawy związane z odejściem z Napoli. Podczas najbliższych trzech miesięcy Milik będzie potrzebował zgrupowań reprezentacji bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Znalazł się w trudnej sytuacji, która wynikła nie tylko z jego winy. Nie jest szaleńcem i wie, co może stracić z każdym kolejnym miesiącem bez gry. Mamy pewność, że odpłaci się za zaufanie, tak jak zrobił to już w meczu z Finlandią. Potraktujmy to jak bezpieczną inwestycję. A jeśli wreszcie trafi do klubu, w którym odżyje, być może będziemy oglądać Milika w wersji lepszej niż kiedykolwiek.
PIOTR DUMANOWSKI
DOMINIK GUZIAK
ELEVEN SPORTS
Komentarze